niedziela, 19 marca 2017

Już za tydzień z kawałkiem znowu jedziemy na nasze, kobiece spotkanie. Cudownie, bo wszystko wisiało na włosku. Wiadomo, brak kasy :( Ale udało się! Może będzie skromniej, mniej ciastek i gorsza kawa, ale będziemy znowu razem :) Przez te lata dziewczyny stały mi się bardzo bliskie i naprawdę ładuję baterie. A tym razem będzie nas znowu dużo! Dziewczyny do zobaczenia :)

wtorek, 14 marca 2017

Smutno mi dzisiaj. Upiorny dzień. Mam totalny problem? W organizacjach, takich jak nasze Stowarzyszenie męczy mnie jedno zagadnienie: na co my dostajemy pieniądze? Kosztorys mówi np. że jest to stawka x za działanie a. i stawka x za działanie b. Oba działania ukierunkowane na wsparcie osób żyjących z HIV . Dodatkowo deklarujemy po ileś godzin w wolontariacie. I dostajemy kasę. Proste? Proste! Tylko działać. Szkopuł w tym, że żeby zrobić te działania trzeba mieć miejsce (opłacić czynsz i posprzątać chociaż czasem), trzeba prowadzić dokumentację (bardzo skrupulatną i jeszcze mieć sprzet typu komp i drukarka oraz choćby papier i segregatory), trzeba opłacić księgową itp. A na to już pieniędzy nie ma! Nikt z nas nie traktuje tego miejsca jako źródło dochodów, ale ile swojego czasu po pracy w tygodniu poświęcacie na nieodpłatne prace biurowe? A ile na nieodpłatne sprzątanie miejsca, w którym nieodpłatnie pracujecie?  Te przykłady można mnożyć. Często kończy się to tak, że pogrążeni w dokumentowaniu najdrobniejszego ruchu, nie mamy już czasu na realne spotkanie z drugim człowiekiem. Tym dla którego, to wszystko robić chcieliśmy. Naprawdę praca w ngo wymaga totalnego zaangażowania. Umiemy cieszyć się tym, że komuś pomogliśmy, że zrobiło się fajną akcję itp. Łapiemy takie chwile, a potem urzędnicy dopatrzą się, że brakuje gdzieś przecinka, albo dwa ciastka zostały zjedzone przez "beneficjentów" w innym terminie niż wskazany w opisie faktury :) I zaczyna się poprawianie, zliczanie, uzupełnianie, podsumowywanie, drukowanie, wyjaśnianie, wnioskowanie.... Bleee............
Kilka dni temu trafiłam w mediach na wypowiedź znajomego na temat życia z HIV. Ponieważ znam, lubię i cenię kolegę chciałam szybko udostępnić dalej, ale w ostatniej chwili powstrzymałam się i wytrwałam do końca. I nie udostępniłam. Padło kilka stwierdzeń, które dla mnie osobiście były przykre. Dotyczyły dróg przenoszenia. Wszystko poprawnie i zgodnie ze statystykami. Zgodnie z linią polityczną. Tylko gdzieś, między wierszami czułam ocenę osób zakażonych przez branie narkotyków. W kontrze do tych, którzy zakazili się przez sex. Cóż nie pasuje mi to. Nie różnicuję, czy ktoś miał pecha, czy został oszukany, czy lubił ryzyko, czy był bezmyślny, czy był chory na uzależnienie. Nie ma lepszego i gorszego zakażenia. Zresztą obecnie, tak samo jak i w czasach wspominanych w materiale często nie są to jasne sytuacje. Od zarania dziejów  ludzie często łączyli sex i narkotyki (obecnie technologia daje coraz większy wybór środków i czyni to połączenie bardzo popularnym) a z drugiej strony ludzie uzależnieni nie przestają być aktywni seksualnie. Czy ktoś ma lepszego, a ktoś gorszego HIV-a? Czy ktoś ponosi winę za zakażenie? Jeśli tak, to kto tak, a kto nie?

sobota, 4 marca 2017

Dawno nie pisałam. Zabierałam się kilkukrotnie i miałam albo totalną blokadę, albo totalną pustkę :( W dodatku nawał pracy powoduje niestety wstręt do komputera. Chyba też czasem mam już dość HIV. Nie dość, że z nim żyję, to jeszcze pracuję :) Ostatnio była jakaś kumulacja. W pracy (tej zwykłej, zarobkowej) nagromadziło się milion spraw, a w Stowarzyszeniu drugie milion.  Już myślałam, że mnie w domu przestana rozpoznawać :) Ale nie o tym chciałam pisać. Ostatnio kiepsko się dzieje w kontekście HIV,w ładnie nazywanej "polityce zdrowotnej". Leki na jakiś czas są zapewnione, ale co będzie dalej? Nie wie nikt! A my musimy wiedzieć! Bo chodzi o nasze życie. Po prostu! Dlatego powstaje album z historiami osób zakażonych. Po to żeby pokazać ludzką twarz. Odczarować. Wzięłam udział w tym projekcie. Mało tego, namówiłam moje dziecko kochane do opowiedzenia, jak się żyje z mamusią seropozytywną. I okazało się to dla mnie potwornie trudne. Nawet nie myślałam, że powrót pamięcią do czasów kiedy się zakaziłam, będzie taki trudny. Wałkowanie tematu wpływu HIV na moje macierzyństwo itp. rozwaliło mnie na kilka ładnych dni. Taka wiwisekcja. Kończę. Zabieram się za sprzątanie, zakupy i inne przyjemności dnia codziennego :) Przecież mam w końcu wolna sobotę! Pozdrawiam wszystkie pracujące kobiety miast i wsi!
Ps. Pani Aniu dziękuję za słowa wsparcia :)